ŹRÓDŁO


ŹRÓDŁO czyli powieść mojego autorstwa

FABUŁA
Opowieść o nastolatku, który zaproszeniem do wzięcia udziału w tajemniczym eksperymencie naukowym zostaje wciągnięty w szereg niecodziennych wydarzeń...

Największa tajemnica ujawniona zostaje dopiero w ostatniej części powieści. Młodzi ludzie nie przypuszczają nawet że ich naukowy opiekun jest tak naprawdę... Tssst! - classified information ;-)





Człowiek w meloniku

Eryk siedział na swojej ulubionej ławeczce pod starą wierzbą wystawiając do słońca bladą twarz. Niewielki skwerek z czterema ławkami nieopodal jego szkoły był miejscem, które chętnie odwiedzał gdy tylko czas i pogodna pozwalały. Przychodził tu sam i było mu to bardzo na rękę. Jego kolegom nie chciało się łazić tak daleko. Woleli zostawać w budynku lub zbierać się tuż przy głównym wejściu. Tam palili papierosy i gadali o samochodach i dziewczynach. Eryk nie lubił tych tematów. Był wtedy tylko słuchaczem. Nie miał ani dziewczyny ani samochodu. Mimo to cała klasa bardzo go lubiła. On jeden miał zawsze odrobioną pracę domową i dawał ściągać na klasówkach. Czasami nawet rozwiązywał zadania z innych grup. Wiedział, że zawsze wybroni się ustnie z każdej pały, czego nie można było powiedzieć o większości jego kolegów. Bardzo lubił swoją oazę, gdzie spędzał długie przerwy i większość międzylekcyjnych okienek. Często zostawał nawet po lekcjach, by spokojnie poczytać. Zawsze wyczekiwał pierwszych ciepłych dni, by móc rozpocząć swój nowy sezon, jak mawiał. W tym roku zima trzymała mocno, ale koniec kwietnia był naprawę ładny. Był wtorek, trzydziestego.
Eryk siedział na ławce po turecku trzymając na kolanach jeden z archiwalnych numerów miesięcznika Problemy. Nie czytał jednak. Patrzył przed siebie, poprzez nieliczne drzewa na drugą stronę ulicy. Kilka minut temu rozpoczęła się długa przerwa także w pobliskim liceum. Miał nadzieję, że będzie mógł popatrzyć na Kasię, uczennicę 3b w Szymborskiej, kiedy ta z koleżankami wyjdzie się przewietrzyć na dziedziniec szkoły. Choć wiedział o niej bardzo niewiele, Kasia spodobała mu się jak jeszcze żadna dziewczyna. Pamiętał dokładnie jak przed Bożym Narodzeniem pomagał jej pozbierać książki, po tym niefortunnym wypadku, kiedy urwał się pasek i cała zawartość jej torby wylądowała na chodniku. Był wtedy jedynym chłopakiem z całej gawiedzi, który przyszedł jej z pomocą. Nie śmiał się głupkowato jak inni. Wielokrotnie potem widywał Kasię z daleka, ale nie odważył się do podejść i zagadać.

Młody mężczyzna w szarym, rozpiętym płaszczu pod którym nosił czarną marynarkę, z długim, złożonym parasolem w ręce, okularach na nosie i czarnym meloniku na głowie szedł zdecydowanym krokiem skwerową alejką. Eryk nie od razu go zauważył. Zobaczył nieznajomego dopiero wtedy, gdy ten przystanął zaledwie trzy cztery metry od jego ławeczki. Gdy chłopiec odwrócił głowę by zidentyfikować intruza ich spojrzenia na moment spotkały się. Oczy nieznajomego były zielone i dziwnie radosne. Emanował z nich niespotykany spokój. - Anglik, albo wariat – pomyślał Eryk. - Wygląda jak z filmu Rewolwer i melonik.
-        Mogę się przysiąść? – zapytał nieznajomy.
-        Proszę, niech pan siada – odpowiedział grzecznie chłopiec przesuwając się na skraj ławki.
Mężczyzna usiadł i założył nogę na nogę. Oparłszy splecione dłonie na kolanie, w których cały czas trzymał parasol, skierował wzrok na dziedziniec pobliskiego liceum. Eryk widząc to pomyślał, że przybysz chyba zna jego myśli i wie na co, a właściwie na kogo, czeka. Przesiedzieli tak w milczeniu około dwóch minut.
-        Widzisz tę szkołę - Powiedział nagle Anglik nie odwracając głowy.
-        Echę.
-        Jutro na siódmej lekcji będę tam prowadził zastępstwo na informatyce. Można by rzec gościnnie. Chciałbyś przyjść i uczestniczyć w pewnym – tu zawiesił na chwilę głos - eksperymencie?
Eryka zamurowało. Eksperyment?! To było jedno z jego ulubionych słów. Był bardzo ciekaw o co chodzi, ale obiecał mamie, że zaraz po szkole pomoże jej w wiosennych porządkach. Było to ważne sprzątanie, czynione na wspominkową imprezę z okazji dwudziestolecia matury Doroty. Spotkanie koleżanek mamy z dawnej paczki miło się odbyć co prawda dopiero za tydzień, ale Eryk wyjeżdżał w piątek do dziadka na Mazury na cały weekend. No a w tygodniu nie pozostało zbyt dużo czasu na porządnie sprzątanie.
-        Nie mogę... Obiecałem mamie, że będę w domu zaraz po lekcjach – odpowiedział wyraźnie zasmucony.
-        Spróbuj coś wykombinować. Obiecuję, że nie będziesz żałował – zachęcał Anglik.
-        No nie wiem... nie wiem czy dam radę. Obiecałem przecież... – Chłopiec wiedział że jego mama najbardziej na świecie nie lubi niesłowności i zmiany planów w ostatniej chwili. Ale przecież coś mógł zrobić. Porozmawiać... poprosić...
Anglik wstał.
-        No to cześć. Musze już iść – powiedział szybko. Mam spotkanie w sprawie tego zastępstwa z dyrektorką szkoły. Dżentelmenowi nie wypada się spóźniać, prawda? Gdyby okazało się jednak że możesz być, to zapamiętaj, sala 22, 13.25.
Nieznajomy odszedł w kierunku pobliskiego ogólniaka. Wyglądał na lekko zasmuconego. Gdy był już dobrych kilka metrów od młodego rozmówcy nagle przystanął, odwrócił i powiedział głośno:
-        Dziś wtorek, a więc będziesz w instytucie, prawda – powiedział raczej stwierdzając fakt niż pytając. - sos.waw.pl, zapamiętasz? Nie zapomnij tylko, że podstawą informatyki jest system dwójkowy.

Zdumiony chłopiec mógłby przysiąc, że wypowiadając swoje ostatnie słowa nieznajomy puścił do niego oko. Najpierw prawym, a potem lewym okiem, bardzo zresztą dyskretnie. A może tylko mu się tak zdawało. W każdym razie został sam i miał straszliwy mętlik w głowie. Co to za facet, skąd jest i na czym ma polegać ten eksperyment? No i skąd u licha wiedział, że jak co wtorek Eryk spędzi godzinkę lub dwie na Wydziale Fizyki Uniwersytetu, który znajdował się na tej samej ulicy co jego technikum. Chłopak miał tam zaprzyjaźnionego doktoranta, który pozwalał mu nieoficjalnie korzystać z komputera uczelnianego i wydziałowej biblioteki. Poznał go w zaszłym roku na wykładzie popularnonaukowym z astronomii i obydwoje bardzo przypadli sobie do gustu. Młody naukowiec od razu rozpoznał bystrość umysłu chłopca i jego wyjątkową łatwość zdobywania wiedzy. Nie było na tym spotkaniu poza piegowatym Erykiem nikogo, kto wykazałby się wiedzą zdecydowanie przekraczającą rozszerzony zakres liceum o profilu matematyczno-fizycznym. A Eryk chodził przecież do technikum i to dopiero do drugiej klasy! Chociaż dzieliła ich różnica dobrych kilku lat, byli prawie równorzędnymi partnerami w dyskusji o ewolucji wszechświata.

Rzut oka na zegarek uzmysłowiły młodzieńcowi, że ma jeszcze niewiele ponad minutę na dobiegniecie do swojej klasy. Poderwał się z ławki jak oparzony. Za skarby świata nie mógł się spóźnić na historię z Teklą. Zwłaszcza dziś, na zapowiedzianą od dwóch tygodni kartkówkę. Byłby zgubiony. Nie byłoby szans na czwórkę na koniec roku, którą tak bardzo chciał się pochwalić przed dziadkiem. Stary leśnik, niegdysiejszy uczestnik dwóch wojen, często wypominał wnukowi jego słabe stopnie z historii. Nie wiedział tylko, że u Tekli na czwórkę trzeba było wiedzieć o wiele więcej niż wymagał tego program nauczania. Widocznie ona, tak jak i dziadek, uważała historia za najważniejszy przedmiot. Tego poglądu nie podzielał Eryk. On zdecydowanie wolał przedmioty ścisłe. W których wszystko wydawało mu się takie proste i logiczne.
Pognał co sił w nogach trzymając biały miesięcznik pod pachą. Ani koledzy Kasi, ani ona sama, nie skorzystali tego dnia z kąpieli słonecznej na najdłuższej przerwie. Tylko Eryk miał to szczęście. Mógł poczuć na twarzy pierwsze wiosenne promienie Słoneczka. Był na właściwym miejscu o właściwym czasie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz